Makaron shirataki - słyszeliście już o nim? Liczy sobie całe wieki, ale do Polski zawędrował niedawno, ledwie kilka lat temu. Ja o nim usłyszałam przez dwoma tygodniami i, jak zawsze ciekawa wszelkich nowinek, od razu zakupiłam 2 kilogramowe paczki. Nie doczytałam co prawda, że na 1 kilogram składa się też woda, w której ten dziwny makaron leżakuje, i że w związku z tym należy skonsumować go najpóźniej kilka dni po otwarciu opakowania. I w taki oto sposób przez 3 ostatnie dni na mym stole królowała pasta, zmieniały się tylko sosy. Drugi worek to shirataki w formie ryżopodobnej, ale z konsumpcją poczekam choć kilka dni, no bo ileż można?
Zanim podam przepis na pierwszą potrawę, kilka słów o samym makaronie. Produkuje się go z warzywa o nazwie Konjac, rosnącego głównie na terenie Japonii. Ściera się go na mąkę, z której następnie wytwarza się takie glutowate, bezbarwne i bezzapachowe coś o rozmaitych kształtach, przypominających np. noodle czy spaghetti, ale niemające wiele wspólnego ze smakiem klasycznego makaronu. Shirataki bowiem żadnego smaku nie posiada, ale w związku z tym łatwo absorbuje smak sosu czy potrawy, do której jest wrzucany. W przeciwieństwie do znanych powszechnie makaronów, jest produktem niskowęglowodanowym i o prawie zerowej kaloryczności. To właściwie niemal czysty błonnik rozpuszczalny (glucomannan) plus kilka składników mineralnych. Reklamowany jest więc jako spalacz tłuszczu oraz regulator poziomu cukru we krwi, cholesterolu i ciśnienia. Polecany osobom zmagającym się z nadmiarem kilogramów (szybko syci, a nie ma kalorii), nietolerancją glutenu czy cukrzycą. No cud, miód, malina po prostu.
Po trzykrotnym zjedzeniu porcji wielkości jak na załączonych obrazkach mogę przyznać, że faktycznie jest bardzo sycący i na długo to uczucie sytości utrzymuje - co jednak niekoniecznie musi być dobre dla łakomczuchów, którzy lubią jeść nawet przy braku głodu. Ze względu na dużą zawartość błonnika trawi się dosyć wolno, zwłaszcza jeśli nie wrzucamy go do zupy lub podajemy z mało rzadkim sosem. W takich wypadkach polecam tuż przed jedzeniem wypić choć szklankę wody.
Dużym plusem jest też szybkość przygotowania - makaron jest już wstępnie podgotowany (stąd ta woda), wystarczy więc wrzucić go na 2-3 minuty do wrzątku lub na patelnię i wsio. Z wyglądu przypomina nieco makaron ryżowy, jednak jest bardziej sprężysty, nie zmienia swojego kształtu, nie rozpada się, nie skleja. Po wyjęciu z woreczka bije rybnym swądem, który jednak znika po przepłukaniu go pod bieżąca wodą.
To tyle darmowej reklamy, czas na przepis. Na początek proponuję wersję orientalną i wegańską, a mianowicie sos ze szpinaku, z suszonymi pomidorami i tofu, wzbogacony mleczkiem kokosowym. Serożercy zamiast tofu mogą dodać ser pleśniowy lub fetę, kokos lepiej wówczas pominąć. Będzie bardziej tradycyjnie, ale równie smacznie.
Składniki na 2 porcje:
- makaron shirataki
Polecam z tego sklepu:
- 300 g szpinaku
- pół kostki tofu (100 g) w marynacie z sosu sojowego i przypraw
- 5 połówek suszonych pomidorów (w zalewie olejowej)
- 100 ml mleczka kokosowego (dałam takie w kartonie)
- kilka pistacji do dekoracji
- przyprawy do makaronu: pół łyżeczki kurkumy, czarnuszki mielonej, czosnku mielonego, kolendry mielonej; sól
- łyżeczka masła lub oleju
- skrobia kuzu (lub inna) do zagęszczenia sosu
- do posypania - mielone migdały lub w wersji niewegańskiej - parmezan.
Rano przygotowujemy marynatę do tofu: w miseczce łączymy 2 łyżki sosu sojowego z pieprzem, mielonym czosnkiem, bazylią, ostrą papryką lub innymi ulubionymi przyprawami. Do powstałej marynaty wrzucamy pokrojone w kostki tofu i zostawimy je na kilka godzin.
Na delikatnie rozgrzany tłuszcz wsypujemy przyprawy, chwilę smażymy, uważając, by ich nie przypalić, dodajemy szpinak i dusimy aż zmięknie. Wrzucamy pomidory pokrojone w kostkę i tofu wraz z zalewą. Dodajemy makaron, smażymy całość ok. 2-3 minuty. Na koniec wlewamy mleczko kokosowe i skrobię rozpuszczoną w odrobinie zimnej wody. Jeśli używamy sera miast tofu, skrobia nie będzie potrzebna, bo ser się trochę rozpuści i zagęści nam sos. Wykładamy na talerz i posypujemy pistacjami oraz zmielonymi migdałami lub parmezanem.
***
Zapraszam też do odwiedzenia mojego podróżniczo-reporterskiego bloga
http://pasjamilubiebycwpodrozy.blogspot.com/
Hej, makaron znam od jakiegos czasu i bardzo lubię w rożnych odsłonach. Dodatkowe info moze nawet ważne, ze owy makaron ze względu na swoje właściwości bardzo ogranicza wchłanianie substancji pokarmowych i leków np tabletek antykoncepcyjnych. Stąd uwaga, zeby leki przyjmować ok 2 godziny po zjedzeniu owego makaronu.
OdpowiedzUsuń